Połowa festiwalu za nami. Michał Walkiewicz, choć miłości do Jima Jarmuscha nigdy nie deklarował, zachwycił się jego nowym filmem – "Patersonem" z Adamem Driverem w roli głównej. Obejrzał też kolejny obraz Jeffa Nicholsa ("Uciekinier") – "Loving", o precedensowej walce z rasizmem w Wirginii lat 50. Obydwa biorą udział w Konkursie Głównym canneńskiej imprezy. ***
Ludzie i ryby (recenzja filmu
"Paterson", reż.
Jim Jarmusch)
Dzień jak co dzień. Paterson (
Adam Driver) wstaje chwilę po szóstej. Je płatki z mlekiem, pakuje drugie śniadanie i wychodzi do pracy. Zanim włączy silnik autobusu, pisze wiersz, czasem wymienia parę słów z kierownikiem zmiany, który lamentuje nad marnością losu i złorzeczy rodzinie. W trasie słucha rozmów pasażerów, a gdy wreszcie podbije kartę, wraca do swojej dziewczyny Laury (
Golshifteh Farahani). Po przybyciu na miejsce z niepokojem zauważa, że w mieszkaniu przybyło czarno-białych wzorów, na punkcie których Laura ma obsesję; w telegraficznym skrócie relacjonuje jej swój dzień. Wychodzi na spacer z psem, zatrzymuje się w barze, wysłuchuje stałych bywalców, zabija czas rozmową z barmanem. Przed snem słyszy od ukochanej, że jego zapach jest przyjemny. Na zegarku kwadrans po szóstej, Paterson wstaje... Dzień jak co dzień.
Fanów
Jima Jarmuscha raczej nie zdziwi, że to w zasadzie wszystko, że żadna siła nie wepchnie bohatera na inny szlak, nikt nie będzie kusił go ciekawszym życiem. Nie szkodzi. I bez wielkich dramatów to efektowne kino. Paterson jest apatyczny, powolny, często drapie się po głowie, a jednak pozory mylą, żaden z niego szarak. Wiemy, że był w wojsku i potrafi błyskawicznie obezwładnić napastnika – nawet jeśli ten wymachuje atrapą pistoletu. Wiemy, że miłość do Laury jest paliwem jego poezji i że kolejne fanaberie dziewczyny są bagażem, który warto dźwigać. I choć ta namawia Patersona do podzielenia się ze światem swoją twórczością, bohater nie widzi w tym większego sensu, woli trzymać zeszyt na dnie szuflady – w końcu jego los przypieczętował już codzienny rytuał.
Świadomość, że nie potrafimy odkryć w podobnej egzystencji jakiejś szlachetności, zawsze uwierała
Jarmuscha. Bez względu na to, czy opowiadał o neurotycznych wampirach, przypadkowych pasażerach nowojorskiej taksówki czy zabójcy żyjącym według samurajskiego kodeksu, przeszkadzał mu również fakt, że nie potrafi odkryć jej kino.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ. ***
Z podniesionym czołem (recenzja filmu
"Loving", reż.
Jeff Nichols)
Państwo Loving posunęli się za daleko. Władze rasistowskiej Wirginii lat 50. patrzyły na ich związek przez palce, dopóki Mildred (
Ruth Negga) i Richard (
Joel Edgerton) nie pojechali do Waszyngtonu, by wziąć ślub. Wyrok jest bezlitosny: jeśli bohaterowie nie chcą spędzić kolejnych pięciu lat za kratami, muszą na ćwierć wieku opuścić stan. Problem w tym, że państwo Loving nie widzą świata poza miejscem urodzenia, a pomijając niewymierną miłość i rodzinne ciepło, trzyma ich tam wykupiona pod budowę domu ziemia. Po kilku latach przypadek rasowej nagonki jakich wiele zamienia się w ogólnokrajową aferę, a w konsekwencji – w precedensową sądową batalię.
Historia Lovingów to filmowy samograj, zakorzeniona w faktach opowieść o klinczu prywatnego z politycznym. Widać to doskonale w scenie, w której bohaterów odwiedza fotograf z miesięcznika "LIFE" Grey Villet (
Michael Shannon). Kiedy przytuleni Mildred i Richard zanoszą się śmiechem przed telewizorem, ten ukradkiem robi im zdjęcie. Niektórzy użyją go jako oręża na sądowym polu bitwy, inni – jako przestrogi przed bezbożną praktyką "mieszanych" małżeństw. Ale to przecież nic ponad uchwycony na gorąco moment czułości i naprawdę trudno o jaskrawszą metaforę inwazji wielkiej historii w życie maluczkich. Z początku wydaje się, że
Nichols oprze się pokusie opowiadania o wszystkim, że przyjmie perspektywę bohaterów, będzie podglądał ten chaos ich oczami. Reżyser szybko porzuca jednak ów – potencjalnie wybitny – film na rzecz tradycyjnej biografii.
Od linijki: początek, rozwiniecie, zakończenie; zawiązanie konfliktu, eskalacja, punkt kulminacyjny; dobrze napisane postaci, solidnie poprowadzone role, styl z elementarza.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ.